Czułam się dziwnie patrząc na księżyc, jak bym była pusta….
To uczucie zjadało mnie tak, że straciłam kontrolę nad myślami, zaczęłam myśleć
o zbyt wielu rzeczach i odpowiadać sobie na nie, ale czy dobrze czy nie, to
wierzyłam, że to prawda. Po jakimś czasie ocknęłam się i okazało się to snem z otwartymi
oczami, bez sensu, bo to wyglądało jak by to było prawdą, a nie tylko głupim
snem. Znów spojrzałam na świecącą tarczę, jednak teraz już się tak nie czułam,
jak wtedy… Zawsze fascynował mnie księżyc, choć nie wiem czemu. Zawsze jak
patrzyłam na pełnię wydawała mi się magiczna, upiorna i jednocześnie piękna.
Zapowiadała koniec i początek, tak samo jak słońce. Moje myśli nagle wróciły do
bladej ręki, ale coś jak bym sobie przypomniała. Wiem, że czułam się wtedy
strasznie, jednak nie okazałam emocji, ścisnęłam okaleczoną rękę, a właściciel
skręcał się z bólu. Nie wiem czemu to zrobiłam, to bez sensu karać kogoś w ten
sposób. Nagle usłyszałam szelest, spłoszył mnie, ale to był tylko wiatr. Moje
serce biło jak szalone i nie mogłam go uspokoić, nie wiem co miało to oznaczać.
Nigdy się tak nie przestraszyłam wiatru, chyba stałam się po prostu bardziej
płochliwa. Mój wzrok znowu znalazł się na świecącym obiekcie. Na twarzy pojawił
mi się uśmiech, byłam już totalnie spokojna i zrelaksowana, to światło było jak
jakiś lek na wszystko, gdy patrzyłam na nie to nie mogłam odwrócić wzroku. Położyłam
się i wyciągnęłam rękę do księżyca, poczułam przymuszenie zapamiętania tego
obrazu. Patrzyłam tak przez jakiś czas na dłoń, po czym wstałam i zaczęłam biec
przed siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz