- Idziesz ze mną, czy zamierzasz tu zostać? - spytała Arisa.
- No pewnie, że z tobą idę. - powiedziałam z uśmiechem.
- A jak pofruniesz? - spytała.
- Dam radę sama zobaczysz. -powiedziałam z uśmiechem.
Arisa bez słowa wzbiła się w powietrze, a ja za nią. Gdy tylko wzbiłam się w przestrzeń powietrzną to zauważyłam, że moje skrzydła z nów są widoczne. Arisa oglądnęła się w moją stronę po czym uśmiechnęła się i przyspieszyła. Ja po chwili ją dogoniłam i leciałyśmy już obok siebie. Ja napawałam się tym wspaniałym uczuciem lotu. Wiatr pieścił moją twarz, a ja machając skrzydłami leciałam, no właśnie leciałam. Może nie wszyscy wiedzą, ale ja nigdy wcześniej nie latałam. Miałam kiedyś podobne doświadczenie tylko z jeżdżeniem na jednorożcu... no właśnie... co z nimi: Candy i Melancholią? Na pewno sobie poradzą, z ich wybuchową mieszanką.
Jednak wracając do tematu to jest coś więcej... uczycie unoszenia się w powietrzu, robienie czegoś czego nigdy się nie robiło, ale w głębi duszy się o tym marzyło... ale nie tylko.
Z zamyślenia wyrwały mnie słowa Arisy:
- Już się zbliżamy...
Po kilku minutach znów byłyśmy na polu bitwy. Spojrzałam na dziewczynę a potem poszłam walczyć.
Z kim? Z kim się wylosowało. A z kim się wylosowało? Z Zefirem? Nie, nie z Zefirem. Z alter-Mitsi. Tak dokładniej to stwierdziłam, że pomogę jej bo kulawo jej to szło, bo widać było, że jest już ranna, a jej alter ledwie była ledwie co draśnięta. Nie, że nie umie walczyć, ale to szamanka, a szamanki nie mają chyba z byt dużo czasu na naukę walki...
- Kim jesteś? - spytała prawdziwa Mitsi.
- Członkinią watahy Światła. - powiedziałam z uśmiechem. - Podobnie jak ty Mitsi. - dodałam, gdy na jej twarzy zobaczyłam nieufność.
- Z kąt... - chciała dokończyć, ale ja jej przerwałam.
- Może zamiast ucinać sobie pogaduszki to zawalczymy?
Nie czekałam na to co powie tylko ruszyłam do boju. Wypuściłam w stronę przeciwniczki kulę światła, a ta się cofnęła, po czym zrobiła zaciętą minę. Po chwili bez słowa ruszyła w moją stronę z wyciągniętym mieczem ku mnie. Ja stałam bez ruchu, czekając. Kiedy przeciwniczka skoczyła na mnie aby zadać ostateczny cios to ja w ostatniej chwili przeteleportowałam się za nią. Zanim się obejrzała kopnęłam ją w plecy, a ta się przewróciła. W tedy wycągnęłam swój miecz i zadałam jej szybko cios prosto w serce. Opadła całkiem bezwładnie na ziemię, wyciągnęłam ostrze miecza i go z powrotem schowałam. Z miejsca w którym zadałam śmiertelną ranę wypływała krew. Spojrzałam na Mistic i ponownie posłałam jej uśmiech, a potem odeszłam bez słowa.
Na reszcie się rozgrzałam, przypomniałam swoje moce i cześć umiejętności, a co najważniejsze czuję się już pewniej w ciele człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz