sobota, 15 czerwca 2013

(Wataha Powietrza) Od Miko

Po odejściu Ateny przyszła Luna.
- Jak możesz! – Krzyknęła na powitanie.
- Co? – Zapytałam.
- Nie zostaniesz tu! Nie pozwolę na to! – Krzyczała.
- Nie masz na mnie wpływu. – Odparłam spokojnie.
Po chwili poczułam ostry ból i uklękłam.
~ Jak śmiesz?! Teraz cierp.~ Powiedziała Luna.
Zaczęłam przenosić się do czasów więzienie, to trwało z godzinę po czym wróciłam.
- Nadal chcesz się opierać? – Zapytała wściekła.
- Nie odejdę. – Powiedziałam spokojnie.
- Jesteś głupia?! Dawna Miko postąpiła by… - Zacięła się.
- No jak? – Zapytałam z uśmieszkiem.
- T- Tak sa – samo. – Drżał jej głos.
- Może dlatego, że mam tu kogoś kogo mogę chronić? – Zapytałam.
- Nie pozwolę Ci tu zostać. – Poleciały jej łzy z oczu.
- Luna, ja mam to gdzieś. – Powiedziałam wstając i zaczęłam szukać Greaga przez powietrze.
Przyjaciółka nawet nie drgnęła, a ja poszłam w stronę gdzie prowadził mnie wiatr. Znalazłam go z Zefirem, o ile się nie mylę. Gdy chciałam podejść to ktoś mnie zatrzymał i znowu te wspomnienia. Nie zamierzałam ich widzieć, więc wybiegłam do przyjaciela. Chwyciłam go za rękę i biegłam jak szalona przed siebie, nawet nie słuchałam co mówił Il. Gdy wreszcie przestałam czuć cokolwiek stanęłam.
- Obiecaj mi, że jeśli się zmienię to mnie zabijesz. – Spojrzałam chłopakowi w oczy.
- Co ty? – Zdziwił się.
- Obiecaj. – Powtórzyłam.
- Nie. - Odparł twardo.
Złapałam go  za koszulkę i zmarszczyłam czoło.
- Obiecaj! – Krzyknęłam.
- Nie! – Odkrzyknął.
- Musisz mi to obiecać! – Krzyknęłam.
- Nie ma takiej opcji! – Wkurzył się.
Puściłam go i stanęłam tak ,że miałam twarz skierowaną w dół.
- Ja muszę mieć pewność, że mnie zabijesz. – Powiedziałam szeptem.
Złapał mnie nagle za ramiona i potrząsnął, a potem podniósł mi głowę.
- Nigdy Cię nie zabiję, choćby nie wiem co. – Powiedział z powagą.
- Proszę. – Miałam zaszklone oczy.
- Nie. – Powiedział.
Miałam plan, a on był w nim ważny i jeśli mi nie przyrzeknie, że mnie zabije to może się nie udać. Mam pewność, że Atena, Nemezis, Illuminated i Rapix mnie zabiją, bo już kiedyś mi to obiecali. Jednak bez niego może być trudno… Nie jestem pewna, ale… Mam plan i on w razie czego wypali, tylko on musi się zgodzić. Zacisnęłam pięści.
- Baka! – Wrzasnęłam i uderzyłam go średnio w brzuch.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Jesteś głupi, masz mi to obiecać! Słyszysz?! Masz obiecać, że mnie zabijesz jak będzie taka potrzeba! – Darłam się waląc piąstkami w jego klatkę piersiową.
- Czemu? – Zapytał w końcu.
- Najpierw obiecaj. – Rozkazałam.
- Bez przyczyny… - Nie skończył.
- Tere fere, ufasz mi?
- Ufam.
- To obiecaj.
- Nie umiem. – Odwrócił wzrok.
- To przeliteruj. – Mówiłam nadal poważnie.
- O~B~I~E~C~U~J~Ę – Literował z lekkim rumieńcem.
- Nie wiem czy wiesz o opiekunach, ale jak on przyjdzie to  się dowiesz o co mi chodzi. – Zaczęłam bez skrupułów. – Gdy się zmienię to musisz ze wszystkimi spróbować do mnie dotrzeć ,jeśli się wam nie uda, bez skrupułów i poczucia winy macie mnie zabić. – Nie dałam sobie przerwać.
- Rozumiem, ale nie będę w stanie Cię zabić. – Odparł.
- Obiecałeś. – Uśmiechnęłam się ponuro.
Przytuliłam go.
- Nie martw się, nie pozwolę byście cierpieli. – Powiedziałam smutno.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz