No cóż, nie mogę powiedzieć, żeby ostatnio działo się coś szczególnie
ciekawego. Mijały noce i dni, noce i dni, noce i dni, noce i dni, noce i
dni itd. w nieskończoność... A jednak coś się zmieniło. Coś, czego nie
jestem w stanie opisać słowami, ani niczym innym. Coś bardzo, ale to
bardzo niemiłego wisiało w powietrzu. Wszystko stało się takie monotonne
i melancholiczne. Wszędzie panowała cisza. Margo jak pojechała, to nie
wróciła do tej pory, czyli innymi słowami nie ma co na razie robić.
Kondrakar ma Werę, a Wanney przeżywa rozstanie z Margo na jakiś czas,
czyli co? NU-DY... Nawet Arastus nie wypada pełnym galopem z krzaków,
czy nie spada nieba prosto na mnie, tylko po jakimś czasie przychodzi
człapiąc sobie wolnym stępem. Zwierzyna nie chce uciekać, tylko od razu
jak nas zobaczy sama kładzie się na trawie czekając na wyrok. Czyli
polowania też odpadają. Zupełnie nie ma co robić. Nawet to czarne
ptaszysko dało mi spokój i nie nęka mnie już od dłuższego czasu, mało
tego - nigdzie nie mogę go znaleźć. Jedynie dusze w rzece stały się
jakby aktywniejsze.... Nie dają nawet mi - zaklinaczce cieni (!) - wejść
do siebie, do niesamowicie zimnej wody będącej zbawieniem podczas
letnich upałów. Nie wiem, może to przez tą przeklętą temperaturę. Teraz
zazdroszczę białym wilkom. Ostatnio nie za często bywam w postaci wilka,
chyba, że w nocy kiedy jest chłodniej. Ale odbiegłam od tematu. Nie
wiem co jest przyczyną tej letniej melancholii. Moim zdaniem to cisza
przed burzą. I wcale nie chodzi mi o ciężkie, ołowiane chmury, tylko o
coś znacznie poważniejszego. Z rozmyślań nad sprawami życia i śmierci
wyrwał mnie szelest. Odwróciłam się i kogo zobaczyłam?
- Margo! - wydarłam się i rzuciłam się przyjaciółce na szyję, a kiedy
zorientowałam się co robię odskoczyłam jak poparzona. Dostałam od razu
ataku euforii i wróciły mi wszystkie siły i chęci do życia.
- Następnym razem dobrze się zastanów zanim zostawisz mnie samą -
powiedziałam i przyłożyłam jej z pięści. Ta wyjęła coś z tej swojej
tajemniczej torby, której nigdy nie pozwala mi dotknąć i powiedziała:
- Cała ty, i tego mi właśnie brakowało.
Uśmiechnęła się i gdzieś poszła.
Z tego wszystkiego chciało mi się biegać, skakać, z resztą obojętne co,
byle by zużyć tą energię. Nagle wpadła na mnie jakaś brązowa wilczyca
goniąca za motylkiem. Ta 'Nina'. Kiedy zobaczyła na kogo wpadła
podkuliła pod siebie ogon i trochę się cofnęła. Ach... Jak to dobrze
mieć wyrobioną opinię w stadzie...
- No nie patrz się tak, teraz to nic nie da, było się patrzeń wcześniej -
powiedziałam przybierając wilczą postać i uśmiechając się na swój
sposób. A ona słysząc te słowa spuściła głowę. Przebiegłam z prędkością
dźwięku za nią.
- Co taka skruszona, przecież ci nic nie zrobię - powiedziałam
niewinnie, a ona odwróciła się przestraszona. Przemieściła się w ten
sposób w to samo miejsce co przedtem.
- No nie bój się. - I właśnie wtedy zaczęła uciekać prosto przed siebie
gnając jak szalona nie zważając na przeszkody. Zaczęłam ją gonić z
prędkością dźwięku śmiejąc się. Parę razy ją przewróciłam, kilka
stanęłam przed nią na drodze uśmiechając się, a ona była coraz bardziej
przerażona. Ciekawe dlaczego, przecież to zabawne. Jednak w końcu musi
nadejść ten moment, kiedy nawet najlepsza rozrywka staje się nudna.
Wróciłam więc do jaskini i padłam koło Nemezis.
- Co się stało? - zapytała alfa.
- Nie, tylko się ścigałam i jestem padnięta. - powiedziałam zdyszana uśmiechając się.
- Aha - odpowiedziała i wyszła zamyślona. Pewnie też zauważyła, że wszytko jest takie dziwnie ospałe.
Po chwili do jaskini wszedł West, również zamyślony. Eh, nie ma co tu
siedzieć z tymi przymułami. Zmieniłam formę i poszłam nad rzekę. Zdjęłam
buty, rzuciłam je gdzieś na bok. Zanurzyłam nogi w wodzie, a te biedne t
tylko patrzyły na mnie tęsknym wzrokiem nie mogąc mi nic (na razie)
zrobić. Niektóre próbowały wyciągać ręce, ale na marne. Teraz nad nimi
panowałam, ale wejście tam do nich wiązało się z pewnym ryzykiem. Wtedy
nie byłam wstanie ich wszystkich ogarnąć i już raz mnie 'porwały'. A
dzisiaj akurat nie miałam ochoty na powtórkę, sama nie wiem dlaczego.
Machałam nogi bawiąc się swoim odbiciem, kiedy z lasu wyszła jakaś
dziewczyna i podbiegła do mnie przerażona.
- Uważaj, ta rzeka.. - chciała coś krzyknąć, ale jej przerwałam.
- Ciichoo.. Nie martw się o mnie, ja sobie poradzę.
Dziewczyna podeszła do mnie i wytrzeszczyła oczy.
- Wooow... Jak ty to...
- Słuchają mnie się, jestem zaklinaczką - odpowiedziałam znudzona.
- Ja też - powiedziała podekscytowana i wskoczyła do wody.
Rzec jasna, można było się domyśleć dusze od razu się na nią rzuciły.
Przewróciłam oczami i wyciągnęłam rękę, a ta od razu kurczowo się jej
uczepiła.
- Aha. Zaklinaczka cieni - powiedziałam wzdychając.
- Wyciągnij mnie stąd, proszę - wysapała podtapiania przed dusze.
- Już spokojnie, co ty taka w gorącej wodzie kąpana? Poczekać nie łaska?
To jest jak bagno, im bardziej się rzucasz, tym bardziej cię wciąga -
odparłam nadzwyczaj spokojnie przyciągając rękę do siebie, jakbym robiła
to na co dzień.
Gdy tylko podpłynęła wystarczająco blisko brzegu niezdarnie wgramoliła
się na ląd wciągana przez dusze. A ja dalej machałam nogami w wodzie nie
zważając na jej nieudane próby. Kiedy w końcu jej się udało wyjść
powiedziała:
- Dzięki. Jestem Vanessa z mroku, a ty?
- Pamiętaj, zaklinanie to dar, który trzeba opanować latami nieustannej praktyki.
- Dopiero zaczynam, a jak się nazywasz?
Cisza. Wyciągnęłam nogi z wody, założyłam buty i ruszyłam przed siebie równym, szybkim marszem.
- Hej! Jak ci na imię? - krzyknęła do mnie i zaczęła mnie gonić. Ja się
nie zatrzymywałam. Kiedy szła na równi ze mną zapytałam:
- Czy moje imię jest naprawdę takie ważne?
- Dla mnie ważne.
- Skoro to ma zbawić świat to proszę bardzo: Di.
- Di? I tylko tyle?
- Diana.
- Ach.. Diana...
- Tylko tyle chciałaś?
- No... właściwie to chyba tak...
- To już spływaj, zaczynasz mnie irytować...
- Ok! To do zobaczenia! - powiedziała i odbiegła.
- Byle nie... - mruknęłam pod nosem.
Skierowałam się w stronę wzgórza z którego najlepiej widać księżyc.
Robiło się ciemno, więc powinnam się pośpieszyć. Zmieniłam się w wilka i
podbiegłam trochę. Niestety moja błoga chwila spokoju nie trwała zbyt
długo. Tym razem wpadłam na 'Reksia'. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Coś się stało Reksiu? - zapytałam jako 'dobra przyjaciółka'.
- Nie nic... - odpowiedział drżącym głosem.
Nawet mu nie przeszkadzało, że nazwałam go Reksiem. Co najmniej dziwne.
Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Położyłam się na szycie wzgórza i
popatrzyłam na księżyc w pełni. Był taki piękny. Nagle na niebie zaczęły
pojawiać się dziwne znaki. A konkretniej litery. Ktoś coś napisał na
niebie. A potem słowa się zmieniły. To było jak rozmowa. No tak, bo nie
ma to jak pisać ze sobą na niebie. Przekręciłam się na bok i zamknęłam
oczy. No przecież nie będę czytać czyjejś korespondencji. Bez przesady,
tego to nawet ja nie robię.
Obudziłam się razem ze wschodem słońca. Byłam trochę głodna, więc
pobiegłam szybko do lasu, aby zdążyć zjeść jeszcze w wilczym ciele (nie
chciało mi się piec mięsa). Wpadałam na najbliższą polanę szybko jak
nigdy i zanim zdążyłam cokolwiek zauważyć powiedziałam:
- No, to kogo dzisiaj zapraszamy na... śnia... dan... - nie dokończyłam, bo zobaczyła co się stało.
Drzewa wokół mnie, w głębi lasu były łyse. Uschnięte, albo spalone.
Zwierzęta martwe, ani jednej żywej muszki. A od zewnątrz wyglądało
zupełnie normalnie. Chciało mi się płakać. Nie chodzi o to, że byłam
głodna. Chodzi o to co się stało. Postanowiłam pójść z tym do Nemezis.
Biegłam na oślep do jaskini ile sił w łapach. Kiedy dotarłam wszyscy
łącznie w alfą jeszcze spali. Podbiegłam do jej legowiska i obudziłam
ją.
- Co jest.. Co.. coś się stało? - powiedziała zaspanym głosem mrużąc oczy. Chyba nie była zadowolona, że ją obudziłam.
- Nemezis, mamy problem. I to bardzo poważny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz