-G...gdzie ja jestem?- Wydusiłam z siebie mrugając oczami usiłując
przyzwyczaić je do światła. Oparłam się na łokciach i złapałam się za
głowę.
-Spokojnie, jesteś bezpieczna...-Odezwała się czerwonowłosa dziewczyna uśmiechając się kojąco.
-Kim jesteś, co się stało?-Pytałam można powiedzieć nieumyślnie.
-Znalazłam cię poturbowaną w lesie... -Tłumaczyła powoli jakby chciała
sprawdzić czy pamiętam coś z tego zdarzenia. Miałam przebłyski pamięci,
wrzaski i potworny ból. Spojrzałam na swoją nogę. Była bardzo starannie
opatrzona w szeroki bandaż. Uświadomiłam sobie, że leże w namiocie.
Dziwnym namiocie. Ściany były niebieskie a na środku stał krzywy stół.
Dziewczyna siedziała przy mnie mieszając coś w niewielkim naczyniu.
-Czy ja...umarłam?- Spytałam bez wyrazu, pytanie było bez sensu, ale zawsze warto się upewnić...
-Yyy....nie...to znaczy...tak...nie... no tak jakby...-Zaśmiała się nerwowo delikatniej wymawiając ostatnią część zdania.
-Jaśniej? Umarłam, ale... nie umarłam?
-Tak... No nie...
-To tak czy nie?! Nie zjem cie obiecuje...
-Jesteś tak jakby...w hibernacji, ale zachowałaś świadomość...
-N...nie rozumiem...-pokręciłam głową próbując to pojąć...nagle mnie oświeciło-To tak jakby sen, ale panuje nad sobą?
-Dokładnie.-kiwnęła głową
-To...kiedy się obudzę?
-Jak dojdziesz do siebie...-Ruchem głowy wskazała nogę i równie
dokładnie opatrzony tors. Powoli podniosłam się z posłania. Pewnym
krokiem zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Choć okropnie piekło
mnie rozerwane udo, ciekawość była silniejsza.
-Nie!!! Nie możesz...-Nie dokończyła, a w każdym razie ja jej nie
usłyszałam. Wyszłam na zewnątrz. Zastałam nic. Kompletnie nic. Ani nie
ciemność, ani światłość. Nie da się tego nazwać. Zakręciło mi się w
głowie. Zatoczyłam się ale utrzymałam równowagę. Obraz przed moimi
oczami zaczął się przecierać się i zamieniać w las w którym poprzednio
"umarłam". Otrząsnęłam się i stanęłam w miejscu gdzie stałam jeszcze
przed atakiem ze strony leśnych małp. Automatycznie skierowałam się w
stronę polany . Szłam szybkim, lecz spokojnym krokiem. Rana niepokojąco
przestała mnie piec. Gdy postawiłam nogę na bujnej trawie porastającą
łąkę zauważyłam pięknego granatowego smoka nadciągającego w moją stronę.
Wydał z siebie gardłowy ryk po czym zaczął z zawrotną prędkością
zbliżąc się do ziemi. Spadał bezwładnie z ogromnej wysokości głową w
dół. "Przecież on się zabije!" pomyślałam z przerażeniem. Skierowałam
ręce w jego stronę zbierając całą moją energie i wystrzeliłam w jego
stronę ogromny pocisk, który miał zadziałać mniej więcej jak sole
trzeźwiące... Smok momentalnie zareagował wzbijając się z powrotem w
powietrze dosłownie kilka metrów nad ziemią. Dopiero wtedy zauważyłam,
ze cały czas wstrzymywałam oddech. Wypuściłam powietrze z płuc i
podbiegłam do stworzenia, które właśnie wylądowało mniej więcej na
środku polany.
~Co się stało?~Zapytałam dobiegając do "potwora"
~Wdałem się w bójkę z jednym ze smoków...Nic poważnego...
~Wcale. Prawie roztrzaskałeś się o ziemie...
~Masz racje... Dzięki. Mam zabrać cię do domu~Oznajmił odwracając łeb w moją stronę.
~Ale...visampie...
~Wycofały się.
~Ale..ale jak to?!~Zdziwiłam się i trochę rozczarowałam takim obrotem
spraw... Już przygotowałam się na krwawą jadkę z udziałem
niedźwiedzio-małp...
~Nie cieszysz się?~Zapytał zmieszany
~Och, tak ogromnie...~Odpowiedziałam sarkastycznie.~Możemy już
lecieć...~Oznajmiłam siedząc już na grzbiecie smoka. Lot był długi, ale
przyjemny. Gdy odstawił mnie przy rzece upadłych dusz nie mogłam
uwierzyć, że jestem już w domu.
~Dziękuje~Uśmiechnęłam się mimo woli. On w odpowiedzi kiwną łbem i
odleciał w swoją stronę. Chwile stałam tak i śledziłam go wzrokiem. Gdy
zniknął za horyzontem do moich uszu doszło radosne rżenie.
-Raxtus!-Zawołałam szczęśliwie jak nigdy i wtuliłam się w szyję rumaka.
~Jak dobrze, że już jesteś...~Wyszeptał w myślach. Uświadomiłam sobie,
że nie miałam nawet czasu nawet pomyśleć o moich najbliższych...
~A teraz zabierz mnie do Wanney'a i koniecznie muszę zobaczyć się z
Di.~Stwierdziłam jak pegaz niecierpliwie deptał w miejscu czekając aż go
dosiądę.~Ruszaj!
Po chwili byliśmy już przy jaskini. Podbiegłam do Diany w wilczej
postaci i ugryzłam ją w ogon. Ta podskoczyła, odwróciła się i
wyszczerzyła zęby. Odrazu zmieniła nastawienie gdy uświadomiła sobie, że
to ja. Równocześnie przybrałyśmy ludzką postać.
-Margo!-Krzyknęła radośnie, a ja uścisnęłam ją w odpowiedzi.-Teraz
musisz mi wszystko opowiedzieć.-Stwierdziła łapiąc mnie za ramiona.
-Di, przepraszam, ale najpierw chciałabym zobaczyć się z Wanney'em...
-Dobra, ale pamiętaj, że ja też na ciebie czekam.
-Jasne-zaśmiałam się odwracając na pięcie-Do zobaczenia!
Wanney jak zwykle o tej porze siedział rozłożony na drzewie. Podeszłam cicho i chwyciłam go za rękę.
-Margo?-Spojrzał na mnie bardzo zaskoczony-Już jesteś?
-To źle?-Zawahałam się przez chwilę
-Nie! Wręcz przeciwnie....nawet nie wiesz jak się ciesze...-Usiadłam
obok i zawiesiłam mu ręce na szyi, całując delikatnie. On objął mnie w
talii, a ja zupełnie odpłynęłam... Tak wszystko się potoczyło... On
rozwiązał gorset mojej sukienki a ja zdjęłam mu koszule. Dalej chyba już
nie muszę mówić...
Rano obudziłam się wtulona w niego. Oboje zasnęliśmy pod drzewem w
wysokiej trawie. Podniosłam się i przeciągnęłam leniwie. Wanney obudził
się kilka chwil po mnie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w ciszy. Ja
zaczęłam palcami skubać źdźbło trawy.
-Margo...-Zaczął niepewnie. Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy.
-Hmm?-Długo zwlekał z odpowiedzią-Tak Wanney?-Próbowałam go zmotywować
do dalszej rozmowy... w końcu wziął głęboki oddech i zaczął:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz