Następnego dnia wstałam dość wcześnie. Wyszłam z jaskini i poszłam w
poszukiwaniu jakiegoś dalekiego miejsca w którym mogłabym się ukryć.
Przemieniłam się w człowieka i puściłam sobie muzykę. Po dłuższym marszu
się trochę zmęczyłam, więc wlazłam na drzewo. Siedziałam sobie
spokojnie na gałęzi gdy nagle usłyszałam szelest. Wtedy zza drzew
wyskoczył pegaz.
Zeszłam z drzewa, a pegaz powoli zaczął podchodzić do mnie. Gdy doszedł
wystarczająco blisko, podeszłam do jego grzbietu. Poklepałam go i
weszłam na jego grzbiet. Znowu go poklepałam. Trochę to było dziwne, że
taki był spokojny.
- Dobry konik - powiedziałam.
Wzleciał w powietrze i zaczął robić piruety, beczki itd. Ja złapałam się
go mocno. On dalej robił swoje triki by mnie zwalić. Mi się nawet to
podobało no bo w końcu nie umiem latać, a teraz siedzę na pegazie. Może
uda mi się go okiełznać? Pegaz w końcu nie robił fikołków ale i tak
dalej pędził, więc miałam okazje żeby zwolnił. Po nieudanych próbach
wreszcie się udało. Pegaz zwolnił. Skierowałam go na polane. Tam pegaz
stanął i powiedział:
~ Okiełznałaś mnie. To trochę dziwne bo dotąd każdy kto na mnie wsiadł zwaliłem go i miało to tragiczne skutki.
- No bo ja się nie poddaje - powiedziałam zadowolona.
~ Teraz jestem twoim pegazem. Jak mnie nazwiesz?
- Nie wiem. A może już się jakoś nazywasz?
~ Jestem Ekwador.
- Ładne imię, niech więc zostanie. Ja jestem Trisia. - powiedziałam i
zaraz dodałam - Może wiesz gdzie mogę znaleźć spokojne miejsce którego
nikt nie zna i znajduje się daleko stąd?
~ Chyba tak. Wsiadaj to cię tam zawiozę. ~ powiedział.
Siadłam na Ekwadora i polecieliśmy. Po długim locie dolecieliśmy do
jakieś jaskini. Zeszłam z grzbietu pegaza i weszłam do jaskini. Była
ogromna a na jej ścianach były kryształy ,które odbijały promienie
słońca dzięki czemu w jaskini nie było aż tak ciemno. Wyszłam z jaskini i
wsiadłam na pegaza.
- Wracamy na polane. Przed zachodem słońca mnie tu przywieziesz. Dobra?
~ Dobra.
Ekwador wzleciał w powietrze ale niebawem dotarliśmy na miejsce. Zeszłam z niego i powiedziałam:
- Teraz leć, a ja zawołam cię przed zachodem słońca.
Ekwador zarżał i odleciał. Poszłam w kierunku watahy mroku. Sama nie
wiem dlaczego. Założyłam słuchawki i puściłam muzykę. Po krótkim
spacerku dostałam wizji, ale z mojej przeszłości. ~ W ten dzień moje
koleżanki organizowały koncert, a ja siedziałam sobie na polanie,
słuchając muzyki. Były zajęte przygotowaniami, ale Alishia nie chciało
się nic robić więc poszła się przejść. Ja sobie śpiewałam co Alishie
poprowadziło do mnie. Gdy tylko usłyszała jak śpiewam pobiegła szybko po
dziewczyny, wtedy wróciła z nimi. Niestety nie wyczułam ich obecności,
więc usłyszały mój śpiew. Gdy skończyłam śpiewać dziewczyny podeszły do
mnie i zaproponowały mi zostanie wokalistką w ich zespole. Zgodziłam
się. Dni mijały na przygotowaniach. Nadszedł dzień koncertu......
Koncert się udał. Wszyscy bili brawa. Zeszłam z sceny. Już miałam wracać
do siostry gdy zaczepił mnie Dastan - syn alfy watahy, w którym kiedyś
byłam zakochana na zabój ale to minęło i dobrze. Zaczęliśmy rozmawiać. W
końcu musiałam iść ale nagle Dastan mnie zaatakował. Rzucił we mnie
jakąś mocą. Niestety złamałam kilka żeber i rękę, ale i tak najgorsze
było to że straciłam wspomnienia z dzieciństwa, zapomniałam czy mam
rodzinę czy nie. Zobaczyłam, że jego oczy zrobiły się czerwone zamiast
błękitnych. Wtedy zrozumiałam, że ktoś go opętał..... ~ Nagle wizja się
przerwała. ~ Trochę dziwna ta moja przeszłość ~ pomyślałam. Ale
przynajmniej mam pewność, że jakąś mam rodzinę, może żyje, ale i tak z
pewnością jej nie odnajdę. Już miałam dalej iść gdy zobaczyłam sylwetkę
chłopaka idącą w moją stronę. Miał czarne włosy i błękitne oczy.
- Dastan!!?! - krzyknęłam z niedowierzaniem.
- Tris?? Co ty tutaj robisz? -spytał.
- Ja tu zaczęłam nowe życie, a ty?
- Jestem w trakcie podróży.... - powiedział, zakłopotanym głosem
- Aha... Wiesz, ja muszę iść może jeszcze kiedyś się spotykamy to wtedy pogadamy. To Cześć!
- Cześć.... - coś jeszcze powiedział ale nie dosłyszałam.
Fajnie, że go spotykałam. Może coś wie na temat mojej rodziny?
Szłam w stronę watahy mroku gdy Vanessa na mnie przypadkiem wpadła. Ciekawa byłam ile jeszcze razy wpadnie na mnie.
- O hej. Co tu robisz?
- A nic szczególnego.
- Aha....Ej.... A gdzie idziesz?
- Na tereny mroku.
- No dobra to idź. Cześć!
Pobiegła. A ja dalej poszłam przed siebie. W końcu doszłam na tereny
mroku. Doszłam do jaskini. Tam zobaczyłam Werę, Nemezis i jakiegoś
chłopak. Nemezis była pewnie wściekła na Werę za to co zrobiła w samym
centrum lasu. No nawet się nie dziwie, bo pozabijała większość zwierząt i
przez to teraz panuje głód. No ale przecież nie będę się wtrącać w tą
kłótnie. Odwróciłam się i wróciłam na polane. Akurat słońce powoli
zachodziło. Zawołałam Ekwadora, a on szybko przyleciał. Gdy wsiadałam na
pegaza miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
- To lecimy!
Pegaz się wzbił w powietrze i niebawem dolecieliśmy na miejsce. Zeszłam z
jego grzbietu i pożegnałam się z nim. Nie chciałam żeby nawet jemu
stała się krzywda. Weszłam do jaskini i poszłam na sam jej koniec. W
końcu sobie usiadłam. Zrobiłam się senna jak przy każdej przemianie.
Zamknęłam oczy i nie wiem kiedy zasnęłam. Następnego dnia obudziłam się
na jakiejś łące. Ubranie miałam trochę podarte. Wstałam i się
otrzepałam. Wtedy zobaczyłam Kondrakara.
- Kondrakar? Co tu robisz? - spytałam czekając na odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz