piątek, 12 lipca 2013
(Wataha Światła) od Artemis
Patrzyłam spokojnie na tonący statek z moimi rodzicami. Wiedziałam, że zatoną razem ze statkiem. Mogłam ich spróbować ocalić, ale nawet nie drgnęłam, nie mrugnęłam okiem patrząc jak toną. Czułam tylko spokój... jakiś dziwny wewnętrzny spokój. Nie wiedziałam co to znaczy, jakoś nigdy wcześniej go nie czułam. Przypomniałam sobie słowa taty: "Pamiętaj o przepowiedni. Musi ją wypełnić." Zastanawiałam się o czym on mówił, chyba nie o mnie. Nic nie wiedziałam o żadnej przepowiedni, a nie byłam przyzwyczajona do tajemnic. Wszyscy zawsze mówili mi to co chciałam i spełniali moje prośby. Po chwili jednak stwierdziłam, że nie mam zamiaru nad tym myśleć i przeniosłam się na tereny watahy światła. Było już dość ciemno i wszystkie szczeniaki szły spać, ale ja wcale nie byłam śpiąca i nie miałam zamiaru ulegać innym ani ich słuchać. Przeniosłam się z jaskini w sam środek lasu, wielkiego i nieznanego. Ale ja się nie bałam, wiedziałam, ze jak tylko pomyślę o watasze to zaraz znajdę się na jej terenach. Zmieniłam się w wilka, i zaraz wyśledziłam wielkiego niedźwiedzia, którego miałam zamiar złapać. Może się wydać, że to nie możliwe, ale ja radziłam sobie z większymi zwierzętami. Skupiłam swoje myśli na niedźwiadku i w jednej chwili niedźwiadek wyleciał w powietrze i upad kilka metrów dalej, mimo że to był krótki lot to niedźwiadek został już ogłuszony i mogłam go zabić z łatwością. Nie byłam na tyle głodna by zjeść całego niedźwiedzia więc go zostawiłam w lesie i poszłam dalej. Znalazłam jeziorko położone w środku lasu i postanowiłam się w nim wykąpać. Pływanie nie było moją najmocniejszą stroną i nie wzięłam pod uwagę tego, że tu jest tak głęboko. Więc na kilka sekund zniknęłam pod wodą, ale i to nie mogło mi zagrozić, bo znowu użyłam mocy, aby znaleźć się nad wodą. Używałam swojej mocy bez żadnych ograniczeń i właściwie cały czas. Byłam dumna i pewna siebie. Nagle i niespodziewanie ogarnęła mnie fala smutku. Zaskoczyło mnie to. Poczułam jakby mnie ktoś uderzył, upadłam na ziemię i leżałam tam chwilkę, która dla mnie była wiecznością. Nagle po moich policzkach zaczęła spływać jakaś słona ciecz, domyśliłam się, że to muszą być łzy. Ale przecież ja nigdy nie płakałam, zawsze byłam spokojna. Zastanawiałam się dlaczego teraz płaczę, co takiego się stało, że zmusiło mnie do płaczu? Dlaczego czułam to dziwne uczucie, jakiś smutek połączony z bólem? Przez chwilę myślałam, że to przez rodziców, ale szybko odrzuciłam tę hipotezę. Przecież to nie możliwe. Może wyda się wam to dość dziwne, ale ja nigdy nie kochałam swoich rodziców. Owszem lubiłam ich, ale nie przejmowałam się nigdy ich kłopotami. Nie smuciłam się gdy oni byli smutni i nie cieszyłam się gdy oni byli weseli. Dobrze mi było kiedy przy mnie byli, ale nie przejmowałam się nigdy kiedy znikali. Nieustanny płacz tak mnie zmożył, że w końcu zmęczona usnęłam. Kiedy się obudziłam słońce było już wysoko na niebie. Byłam nieco zdezorientowana i nie wiedziałam gdzie się znajduje ani jak wrócić do watahy, ale po chwili odzyskałam rezon i szybko przeniosłam się do jaskini, mając nadzieje, że nikt nie zauważył mojego zniknięcia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz