sobota, 13 lipca 2013

(Wataha Powietrza) Od Miko

Po obudzeniu się nikogo nie było w jaskini. Wstałam nadal chwiejnie, do tego miałam złamaną rękę. Zagoiłam ją i poszłam na Urwisko Czarnej Skały. Po drodze znowu się wkurzyłam i zniszczyłam parę drzew, no i znowu moje rany się otworzyły, a nie mogłam ich uleczyć, bo to były tylko powierzchowne rany. Stanęłam na urwisku spojrzałam w dół, choć wiedziałam, że powinnam zawrócić, to moje nogi same ruszyły w przód. Zaczęłam spadać, ale, że byłam strasznie lekka to opór powietrza był silniejszy, więc  spadałam dość wolno. Nagle ktoś mnie złapał i wylądowaliśmy na ziemi. To był Illuminated.
- Oszalałaś?! Co ty sobie wyobrażasz?! Mogło Ci nie starczyć mocy na wyhamowanie, a co dopiero na rozpłynięcie się! Mogłaś zginąć! - Był na mnie strasznie wściekły i uderzył mnie w brzuch.
Nie zrobił tego zbyt mocno, bo nawet nie z pięści, ale ja się zachwiałam i upadłam.
- Nie jesteś nawet w stanie się obronić, a co dopiero na nogach się utrzymać! Mam dość pilnowania Cię! Naprawdę starałem się być cierpliwy i wyrozumiały, ale przechodzisz samą siebie! Zacznij być rozważna!. - Wokół nas zebrały się ciemne chmury.
- Masz rację. Jestem nieodpowiedzialnym, słabym dzieckiem, które potrzebuje non stop uwagi i pomocy. Jednak to nie powód byś mnie bił i mówił mi to! Nie mam siły na nic, nawet na płacz. Skoro nie umiesz rozróżnić kiedy co powinieneś powiedzieć to ok. Teraz będę wyrozumiała, ale nie licz na to, że będę w jakikolwiek sposób czuciowa. - Wstałam chwiejnie. - Teraz nie powinieneś nade mną ślęczeć tylko ćwiczyć, albo znaleźć swoją partnerkę. - Spojrzałam na niego inaczej.
Odwrócił się i poszedł bez słowa, ja zaś poszłam się przejść na jakieś tereny. Nie zwracałam uwagi na to co się dzieje wokół mnie.
- Miko! - Usłyszałam czyjś krzyk, ale szłam dalej. - Czekaj! - Złapał mnie za rękę.
- Powinieneś być przy moim bracie. - Powiedziałam gdy zauważyłam kto to jest.
- Siadaj. - Rozkazał.
- Nie. - Odparłam stanowczo.
Wyjął coś co nazywane jest bandażem. Obwiązał mi ręce i nogi.
- Nie wiem co się stało i chyba nie powinienem się w to mieszać, ale nie zmieniaj się. - Mruknął gdy zawiązywał mi rękę.
- To nie twoja sprawa. Jeśli ktoś będzie się pytać gdzie jestem to powiedz, że albo w lesie, albo w górach. - Powiedziałam bez krzty entuzjazmu.
- Dobrze. - Był smutny, ale odszedł bez słowa.
Poszłam na Górę Huraganów, gdzie mocno wiało. Zdjęłam opatrunek i usiadłam. Zaczęłam medytować. Po czym wstałam przecięłam jakieś drzewo i zrobiłam z niego parę tarcz i manekiny. Atakowałam bez użycia mocy. Byłam całkowicie skupiona na tym co robiłam i nie zamierzałam się odrywać.
- Jesteś wyczerpana. - Usłyszałam głos Luny.
- Nie. - Uderzyłam precyzyjnie w środek tarczy.
- Czuję to doskonale. - Była przytłoczona.
- To przestań. - Stanęłam bez zachwiania i otarłam pot.
Zablokowałam umysł, choć wiedziałam, że jak Nemezis, albo moi bracia będą chcieli mi pogrzebać w głowie to to zrobią.
- Jestem twoim opiekunem. - Chciała zabrzmieć jak ktoś ważny.
- Wiem, ale to nie znaczy, że musisz być ze mną tak bardzo powiązana, prawda? - Spojrzałam obojętnie w jej oczy.
- Masz rację, ale tak mi łatwiej mieć z tobą kontakt. - Odwróciła głowę.
- To nie narzekaj. - Przyłożyłam lekko rękę do mojego "manekina", a drugą zaatakowałam.
- Dobrze. - Zniknęła.
Ćwiczyłam do południa, po czym poszłam zapolować. Udało mi się znaleźć dość sporego zająca, którego było dość łatwo schwytać.  Gdy się najadłam znowu w ludzkiej formie poszłam nad jezioro, ale już tam ktoś był, a tym kimś był Greg, który wpatrywał się w zwiędłe kwiaty. Stał tak chwilę i poszedł, a ja wyszłam i usiadłam nad jeziorkiem. Zawiązałam bandaż i samoistnie spojrzałam w niebo.  Z oczu nie ciekły łzy, ale też się nie uśmiechałam. Nic nie czułam, ani smutku ani radości, tylko obojętność, ale coś we mnie drgnęło. Przymrużyłam oczy.
- Ciemno, tak tu ciemno
Dławi mnie własny lęk
Ciemno, tak tu ciemno
Słyszę głos, woła mnie

Ostry ból, znów ten stan
Już wiem, że czas nie leczy ran

 Powiedz dokąd iść, gdy wokół tylko mrok
Kiedy nie mam już nic
Powiedz jak mam żyć, gdy dawno już umarłam
I nie potrafię dziś śnić
Pomóż mi

Ciemno, tak tu ciemno
Zabrałeś mi ostatni blask
Ciemno, tak tu ciemno
Słońca brak, rozjaśnij dzień

Wieczna noc, wieczny strach
Nie ma Cię kolejny raz

 Powiedz dokąd iść, jak zabić własny strach
Kiedy nie mam już sił
Powiedz jak mam żyć, choć ciągle modlę się
To nie daje już nic
Pomóż mi - Skończyłam, ale nie byłam wzruszona, choć zrobiłam to jak zwykle, czyli ręce na piersi, zamknięte oczy.
Rozluźniłam ręce, które opadły na ziemię. Wstałam, a włosy lekko falowały na wietrze. Wyciągnęłam ręce i kwiaty zniknęły. Uznałam to za przeszłość, tak samo jak moją umiejętność śpiewania. To była moja ostatnia piosenka. Odwróciłam się i poszłam do jaskini. Illuś siedział nad świeczkami.
- Wróciłaś? - Próbował być spokojny.
- Nie musisz się o mnie martwić. - Usiadłam pod ścianą.
- Nie martwię, po prostu... To co wcześniej powiedziałem.. - Odwrócił się.
- To przeszłość. - Oparłam głowę o ścianę.
- Być może, ale po prostu miałem gorszą chwilę, a ty odwalasz takie rzeczy. Nadal jestem wściekły na Ciebie i to nie przeminie, jednak to nie znaczy, że masz olewać Tamakiego. - Spojrzał na mnie ostro.
- Nie olałam. - Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Ja to widzę inaczej. - Zrobił się wredny.
- W takim razie niech nie zbliża się do mnie. - Odparłam oschle.
- Co? Przecież to twój trener. - Patrzył na mnie zdziwiony.
- Umiem sama trenować. - Spojrzałam w prawo.
- Bez niego byś nie osiągnęła czegoś takiego. - Warknął.
- Wiem i jestem mu za to wdzięczna. Jednak teraz będę sobie radzić sama. - Wstałam.
- Do Grega, czy nad jezioro? - Zapytał odwracając się do świecy.
- Ani tam, ani tam. - Wyszłam z jaskini.
- Siedź tu! Jeszcze nie odpoczęłaś. - Usłyszałam krzyk brata, ale to zignorowałam i poszłam przed siebie.

Poszłam na naszą łąkę i stanęłam na samym środku. Zamknęłam oczy i starałam się oczyścić myśli. Stałam tam dość długo, aż usłyszałam szelest. Moje zmysły wykryły, że to nie wiatr, ale to wilk. Uznałam, że nie ma zamiaru mnie atakować, a raczej jest zainteresowany. Otworzyłam oczy spojrzałam w krzaki obojętnie i nagle wyleciałam w górę, gdy coraz ciężej mi się oddychało to przystopowałam, aż przestałam się wznosić. Patrzyłam na dół, ale nic się nie działo, jak by to były opuszczone tereny. Uniosłam lekko dłonie i spojrzałam na nie. Ten materiał był cały we krwi, jednak już musiała zaschnąć. Położyłam się w powietrzu i patrzyłam w górę, nie chciało mi się z nikim gadać, ale wiedziałam, że będę musiała stawić czoło Alfie Mroku i to nie będzie łatwa rozmowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz