Myślałam, że umarłam. Przed oczami
pojawiło mi się jasne, oślepiające światło. Przymrużyłam oczy i
zauważyłam drzewa, błękitne niebo i słońce. *A jednak żyję...* Szerzej
je otworzyłam i rozejrzałam się w około. Byłam tam, gdzie się znalazłam
wcześniej, a w jaskini nadal nikogo nie było. Ile tak leżałam?
Wystarczająco długo, by pokryć się śniegiem. Podparłam swoje łapy na
ziemi i podniosłam się. Nadal czułam się tragicznie, ale na pewno
lepiej, niż gdy błądziłam.
Ruszyłam wolnym krokiem w poszukiwaniu jakiejś zwierzyny, nie dużej, bo nie starczy mi tyle sił. Po paru metrach ujrzałam, kogoż to? Małą, zagubioną sarenkę, wyraźnie szukającą matki. Przyczaiłam się i w biegu skoczyłam na moją ofiarę. Nawet nie wydała żadnego dźwięku. Głodna rzuciłam się na swój posiłek, a po chwili już go nie było. Odzyskałam więcej sił, co było dobrym znakiem. Teraz musiałam się jakoś doprowadzić do ładu i zaczęłam szukać jakiś leczniczych roślin. Okazało się, że było ich tu, jak na dłoni, pewnie nikt ich nie używał. Zerwałam promyczka żółto listnego oraz medanię i ruszyłam w kierunku jaskini. Wzięłam jakikolwiek kamyk i położyłam wszystko na ziemi. Zmieniłam się w człowieka, by lepiej mi się pracowało. Wzięłam w dłonie kamyk i zaczynałam ugniatać, aż zrobił się proszek. Posypałam sobie tym wszystkie rany, wbrew pozorom strasznie piekło. Jęknęłam cicho z bólu, ale zaraz się opanowałam. Położyłam się i ponownie zasnęłam. Obudził mnie jakiś głos.. Głos wilczycy. -Żyjesz?- spytała. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą białą wilczycę z kolorowym ogonem, grzywką i uszami. -Tak...- wymamrotałam. Jej wyraz twarzy już nie był taki miły. -Co Ty tutaj robisz? Wiesz, że to są tereny Ziemi? A Ciebie tu jakoś nie widziałam...- wpatrzyła się we mnie tym stanowczym wzrokiem, że aż się przestraszyłam. -Ja.... Zemdlałam, przyszłam tu, bo myślałam, że ktoś mi pomoże, ale obudziłam się sama. Jaskinia była pusta, więc pomyślałam, że do puki nikogo tu nie ma, zatrzymam się na trochę...- wytłumaczyłam się. Twarz wilczycy złagodniała.- Ale mam ten sam żywioł i chciałabym dołączyć. -To będziesz musiała poczekać, aż Alfa wróci, większość jest teraz na wyprawie.- przerwała na chwilę.-Jestem Camille, wataha Ognia.- uśmiechnęła się. Odwzajemniłam uśmiech. -A ja Mei, miło mi. Dopiero teraz zwróciła uwagę na moje rany i zrobiła przerażoną minę. Spojrzałam na siebie. I tak było już lepiej. -Co Ci się stało? Potrzebny Ci medyk... -Spokojnie, sama nim jestem, dam sobie radę.- uśmiechnęłam się pocieszająca. -Jeśli tak uważasz... No nic, ja idę. Byłam tu tylko, by sprawdzić, co się dzieje. Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, znajdź mnie lub kogoś innego. To były jej ostatnie słowa, później zniknęła mi z oczu. Ja natomiast zmieniłam się w wilka i położyłam przy wejściu do jaskini, obserwując otoczenie. W postaci wilka moje rany nie były tak widoczne, bo chowały się pod gęstym futrem. Obróciłam głowę do tyłu, bo zobaczyć stan reszty ciała, gdy usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam szybko głowę w kierunku dźwięku. Była to nieznajoma biała wilczyca. -Kim jesteś?- spytałam spłoszona. -Należę do watahy Powietrza i chciałam prosić o pomoc.- odparła. -Pomóc? W czym?- zapytałam już zdecydowaniej. Jej przyjazny ton nieco mnie uspokoił. -Na naszym terenie powstały dwa duże otwory po trzęsieniu i chciałabym byś mi pomogła to „załatać”.- powiedziała. Zastanowiłam się. Ale czemu miałabym jej nie pomóc? A co mi tam. -No dobrze, zaprowadź mnie tam. Ruszyłam za waderą, a gdy znalazłyśmy się na miejscu, pokazała mi otwory. Wow, były ogromne. Nie wiem, czy dam radę po tym, jak byłam wykończona po ucieczce. -No to muszę użyć dosyć sporo mocy, nie wiem, czy wypełnię całą, bo musi mi starczyć na jutro.- powiedziałam ze zmartwieniem na twarzy. -Dobrze, ważne, że chociaż połowę wypełnisz.- uśmiechnęła się i usiadała niedaleko. Zamknęłam oczy i skupiłam całą swoją moc na dziurze. Czułam, że wypływa ze mnie, jak woda ze źródła, a szczeliny "zaklejają się" centymetr po centymetrze. Bez żadnej przerwy zajęło mi to dwie godziny, a kiedy otworzyłam oczy, lekko osunęłam się na ziemię. Nieznajoma podbiegła do mnie i podparła mnie, abym się nie przewróciła. -Wszystko ok? może przynieść Ci wody?- zapytała, bez uczucia. -Jeśli możesz, to zanieś minie do wodopoju.- szepnęłam drżącym głosem. Załadowała mnie na plecy, a po chwili znalazłam się przy wodopoju. Odłożyła mnie lekko, a ja zaczęłam łapczywie pić. Gdy odzyskałam siły, podziękowałam jej i wróciłam na tereny Ziemi, po czym zmęczona ponownie zasnęłam. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz