Nagle obudziłam się w jaskini, miałam zabandażowane nogi.
Nikogo nie było. Wstałam i lekko utykając na nogę (byłam w ludzkiej postaci)
wyszłam przed jaskinię. Po dziesięciu minutach wyszła z krzaków Ako. Upuściła
rośliny, które trzymała w rękach i cała się zatrzęsła.
- Co ty sobie wyobrażasz?!- Warknęła.
- O co Ci chodzi? – Zapytałam zdziwiona.
- Powinnaś leżeć, a ty sobie chodzisz! Zgłupiałaś?- Darła
się na mnie jak opętana.
- Mam to gdzieś wylecz tą najcięższą ranę, a ja sobie pójdę
w swoją stronę. – Powiedziałam zniechęcona.
- Zrobiłam co się dało i nie kwestionuj moich prób! –
Wrzasnęła.
- Jeszcze raz na mnie krzykniesz, a zrobię coś co Cię
zaboli. – Syknęłam. – Nie zrobiłaś wszystkiego, bo znasz zaklęcie, które szybko
mnie wyleczy.
- Jest niebezpieczne. – Powiedziała spokojniej.
- Nie obchodzi mnie to. – Powiedziałam.
- Azasze Ikkara. – Wyszeptała.
- Już? – Zapytałam znudzona.
- Idź. – powiedziała zbierając rośliny.
Wstałam, rzeczywiście nic mnie nie bolało. Poszłam w las.
Nagle dostałam widomość mentalną : ,,Wszystkie wilki bez wyjątku za dwie
godziny na polanie wspólnych snów". Zwróciłam się w kierunku polany i
szłam powoli. Po jakiejś godzinie doszłam i wdrapałam się na drzewo. Nagle
usłyszałam za sobą szept:
- Co ty tu robisz? – Był to Illuś, trochę wściekły, ale
trudno.
- Obowiązkowo to obowiązkowo. – Powiedziałam.
- To kolejne pytanie: Czemu miałaś takie pokaleczone nogi? –
Mówił dalej.
- Przecież tamten wilk już Ci powiedział. – Powiedziałam
wymijająco.
- Dobra, a w jaki sposób spadłaś z drzewa?- Dalej drążył
temat.
- Mocno tupnęłam.
- A możesz rozwinąć? – Zapytał poirytowany.
- Jak?
- Normalnie.
- Jak można wytłumaczyć mocne tupnięcie?
Nagle zjawiła się Wtaha Mroku, na szczęście nas nie
zauważyli.
- Już ty dobrze wiesz o co chodzi. – Wysyczał mi do ucha.
- Schodzą się Watahy nie róbmy przedstawienia. –
Powiedziałam.
Udało mi się ominąć tą rozmowę, ale coś w końcu będę musiała
powiedzieć, a przecież nie powiem mu, że nagle poczułam przymus zrobienia tego
i po prostu to zrobiłam. Pewnie by mnie wyśmiał. Watahy Zaczęły się schodzić,
ja nie chciałam schodzić z drzewa, więc wybłagałam brata by Nemezis pozwoliła
mi tu zostać. Wszyscy mówili o swojej przeszłości, jednak gdy mówili o niej to
nie były aż takie drastyczne jak moja.
- Nie mów nic!- Nagle usłyszałam krzyk w głowie.
- S…- Zaczęłam.
- Tak, dobrze wiesz, że jeśli im to powiesz mogą Cię
odrzucić, więc milcz jak grób.- Mówił dalej.
- Ale ja… Mój brat… Wataha… Należę… Oni… muszą… ufać… Ja –
Dukałam.
- Nie myśl tak, bo możesz stracić ten swój zapał gdy Cię
wygnają, a ja nie chcę byś tu wracała i znowu odwalała brudną robotę.- Mówił
zdenerwowany.
- Sebastian, przepraszam, ale ja musze im powiedzieć prawdę.
– Mówiłam stanowczo.
- Rób co chcesz, ale do naszej krainy nie wracaj. –
Powiedział wkurzony.
- Czemu? – Zapytałam spłoszona.
- Myślisz, że jak cierpiałaś to ja nie czułem bólu patrząc
na ciebie? Bardzo się do Ciebie przywiązałem, nie będę na to dalej patrzeć ze
spokojem. – Mówił, jak by chciał przekazać mi w całości to co czuję.
- Wybacz. – Powiedziałam blokując z nim rozmowę.
Słuchałam wszystkich po kolei z niezwykłym zainteresowaniem,
jednak wiedziałam, że gdy nadejdzie pora na mnie mogę już nigdy nikogo z nich
nie zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz