No cóż...może zanim opiszę jak tu trafiłem, co nieco o mojej przeszłości.
Nie lubię o niej wspominać. Jest w niej mnóstwo walk, krwi, o wiele za dużo krwi...
Zostałem stworzony razem z moim bratem i siostrami bardzo dawno temu, nawet ja nie pamiętam, kiedy to było. Nazywani byliśmy Wilkami Czasu. To było dziwne, bo chociaż mam sierść koloru białego, to jestem wilkiem mroku. Mój brat- Eney, był wilkiem światła, Rinych panowała nad wodą, a Sineyra nad roślinnością i ziemią.
Naszym zadaniem było mieć oko na wszystko, co dzieje się dookoła. Zmienialiśmy pory roku, niektórzy mogli zmieniać nastroje wilków i nastawienia w stosunku do innych i dzięki temu rozpętało się wiele nieprzyjemnych i krwawych wojen- Jak na przykład przysłowiowo nazywana Bitwa Czterech Wzgórz ( dla nie wtajemniczonych rozegrała się z dolinie, pomiędzy czterema wzgórzami ).
Pewnego dnia spacerowałem sobie po lesie z Rinych. Rozmawialiśmy w minionych wydarzeniach, o tym co się powinno i nie powinno się zdarzyć. Wtedy zadałem jej to pytanie; to pytanie, które zaważyło o tym, dlaczego w ogóle dołączyłem do Watahy Mroku.
- Co jeśli pokochałbym śmiertelną wilczycę?
Tak naprawdę to pokochałem. Nazywała się Nayth i była p-rz-e-p-i-ę-k-n-a. Miała zdolności intelektualne. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.
Rinych oskarżyła mnie o zdradę. O to, że zacząłem spotykać się z innymi, a raczej z INNYMI, bo my byliśmy nieśmiertelni, a INNI nie. Zaciągnęła mnie przed rodzeństwo i wspólnie zadecydowali, że nie będę już Wilkiem Czasu, a co najważniejsze odbiorą mi nieśmiertelność i wtedy poczuję się dopiero jak INNY.
Ale ja miałem inne plany. Podczas narady cichaczem wymknąłem się z lasu, spotkałem się z Nayth i razem uciekliśmy.
Ale potem wszystko potoczyło się bardzo, BARDZO źle.
Okazało się, że Nayth jest człowiekiem, na kilka dni przemienionym w wilka, aby mnie oczarować i zaciągnąć...nieważne. W każdym razie podarowała mi ludzkie wcielenie, a ja odwdzięczyłem się ucieczką.
Dosyć już o mojej przeszłości, przejdźmy w obecne tu i teraz.
***
No więc tak...szedłem sobie przez las. Jestem dzisiaj optymistycznie nastawiony do świata, mam przeczucie, że dzisiaj wydarzy się coś, co na zawsze odmieni moje życie. Przeszedłem koło wielkiego, ogromniastego dębu. Po jego lewej stronie zauważyłem ciemny kształt, ledwo widoczny w blasku słońca. To on.
DUCH.
Spodziewałem się wizyty tego ducha od jakiegoś czasu. To był duch mojej siostry Sineyry. Po tym jak wyruszyłem, co ja mówię, UCIEKŁEM od rodzieństwa, ona podążyła za mną, ale w wyjątkowo krwawej sprzeczce, poniosła śmierć. Odczułem to. Jako jedyny z Wilków Czasu, nie tylko ja to odczułem. Nie miałem rodzeństwa, nie chcę ich mieć.
To właśnie jej duch skontaktował się ze mną.
,,Muszę ci coś powiedzieć''zabrzmiał głos w moim umyśle.
-Dawaj- mruknąłem.
,,Twój brat...''
Nie dokończyła, bo z lasu ktoś nadbiegł i chyba użyła swoich mocy, bo duch zamiast rozpłynąć się w szary dym, zamienił się w piasek i zniknął.
Wściekły odwróciłem się w tamtą stronę.
Stała tam ładna czarna wilczyca z błękitnymi oczami.
- No i co zrobiłaś?!- zapytałam żałośnie- Co ty jej zrobiłaś?
-Nieważne- odparła- Kim jesteś?
Nieważne...NIEWAŻNE??!!!- krzyczałem- Miała mi coś przekazać, a ty ją wyparowałaś, zmieniłaś w piasek, czy co tam to było. I ty to nazywasz nieważnym??!!
- Uspokój się. Potem o tym porozmawiamy. Jestem Diana, a ty?
- Wanney.
- Ładne imię.
- Dziękuję.
- Co tu robisz?- zapytała, podchodząc bliżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz