Szliśmy
już jakiś czas milcząc. Próbowałam zmusić go do odpowiedzi na
jakiekolwiek pytanie dotyczące jego przeszłości, ale nic. Denerwowało
mnie to, że nic nie mówił. W końcu nie wytrzymałam, stanęłam, a
właściwie skoczyłam lądując naprzeciw niego i szybko powiedziałam:
- Czego nic nie mówisz? No powiedz coś wreszcie, zamiast ciągle cicho siedzieć! Jak tu się znalazłeś, dlaczego tutaj przyszedłeś, albo cokolwiek o sobie. Nienawidzę jak ktoś siedzi cicho i nie odpowiada na moje pytania. – i nic… Znowu cisza. Darowałam sobie. - Co? C..coś mówiłaś? – powiedział otrząsać się z jakby transu. - Nieważne – mruknęłam, po czym basior znowu przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia. O czym on tak intensywnie myślał? Nieważne, zaczęliśmy się zbliżać do miejsca zebrania. N a s z c z ę ś c i e zaczęliśmy się zbliżać do miejsca zebrania. Ooo! Nareszcie coś przerwało tą wnerwiającą ciszę. Ale było zbyt agresywne jak na opowiadanie. Poszłam w tamtą stronę, a Wanney powlókł się za mną. Ujrzałam dwa wilki zawzięcie się o coś kłócących na drzewie oraz kilka innych przypatrujących im się z dołu. Podeszłam jeszcze bliżej, ale nadal słyszałam tylko urywki zdań, lub same litery. - Ktoś tu się lubi kłóóóóciiiiić… - rzuciłam cicho jakby od niechcenia, szczerząc zęby, na co wilki spiorunowały mnie spojrzeniem. – Dobra, dobra już nic nie mówię. – odpowiedziałam niewinnie. Wanney jak zwykle w ogóle a to nie zareagował, już nawet ta jego siostra była bardziej rozmowna. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do źródła niebieskiej poświaty. Zawiał chłodny wiaterek. Taki sam wiał tamtej pamiętnej nocy. Zwycięskiej nocy, kiedy wyzwoliłam się z pod prześladowania rodziny. Tak jak wtedy wystawiłam pysk w stronę, z której wiał i zamknęłam oczy. Pozwoliłam, by trochę roztargał moje futro, ale tylko trochę. Podskoczyłam i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zobaczyłam Kondrakara. Czy on to widział? Jeśli tak, to mam nadzieję, że nie umie czytać w myślach… Wanney’em nie musiałam się martwić, był cały czas jakby nieobecny.. Zaraz czytania w myślach. Teraz wszystko zrozumiałam, naprawdę się wkurzyłam… -Wanney! – wrzasnęłam. Oczywiście nie zareagował. Machnęłam łapą i odwróciłam się w stronę Kondrakara przybierając swój złośliwy uśmieszek. No, w końcu trzeba było się jakoś przywitać z Reksiem. - Część Reksiu - wykrzywiłam usta w nieznacznym uśmiechu, po czym udałam zakłopotanie - oh, ojej... Całkowicie zapomniałam. Część Kondro. A może Kondruś? - spojrzał na mnie spode łba - to jest Wanney, poznajcie się. - Miło mi, Kondrakar - wtrącił. Szkoda tylko, że Wanney go nie słyszał. Zanim załapał o co mi właściwie chodzi, wróciłam do przerwanej wypowiedzi: - Super. Już się poznaliście, to teraz może byś przedstawił go Nemezis tak pięknie jak mnie? Tylko tym razem daruj sobie te kwieciste określenia. Uwierz, «waćpan» i «waćpanna» brzmi trochę idiotycznie. - Ehh.. ty go przedstaw, albo niech sam sie przedstawi. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie. Teraz pewnie jest w jaskini, bo akurat jak sobie poszłaś wszystko się skończyło. - Widzisz Wanney, przyzwyczajaj się. Tak to jest liczyć na pomoc przyjaciela w tej watasze - dla lepszego efektu westchnęłam głęboko, chociaż wiedziałam że go to nie interesuje. Ale mogłam chociaż pownerwiać Kondrakara. Ten przedrzeźnił moje westchnięcie i gdzieś sobie poszedł. Zawróciłam na pięcie w stronę jaskini, nowy jak można by się domyślić również. Kiedy staliśmy przed wejściem, dałam mu mocna z liścia, aby się obudził. Chyba nie odczuł bólu tak mocno jak się spodziewałam, bo tylko nieznacznie się skrzywił. Ale co najważniejsze był przytomny. - Chodź, doszliśmy już na miejsce – powiedziałam, a on kiwnął głową nic nie mówiąc. Już się zdążyłam przyzwyczaić, że ciągle milczy. Szybko odszukałam wzrokiem Nemezis i skierowałam się w tamtym kierunku. - Nemezis! – krzyknęłam, a wadera odwróciła się do mnie – to jest Wanney, chciał cię o coś prosić. Wanney, Nemezis – powiedziałam i odeszłam na kilka kroków. Ziewnęłam. Byłam zmęczona tą całą monotonią, widocznie to ja muszę dbać o wszystko. Za chwilę wilk do mnie podszedł, a ja wtedy zapytałam, czy chce żebym go oprowadziła. No jak już coś robić, to robić to porządnie. - Co?- odparł zaskoczony. Przewróciłam oczami i odpowiedziałam: - Pytałam, czy cię nie oprowadzić. - Och, jasne- odrzekł i ruszyliśmy. Najpierw pokazałam mu ciemną grotę. - To jedna z Grot Mrocznych Pragnień. Wsunął do niej pysk, ale od razu go cofnął. Widocznie nie spodobał mu się tamtejszy chłodny wiaterek. Szkoda, bo ja go bardzo lubię. - Chodźmy dalej. – powiedziałam. Po kilku minutach marszu rozległo się przeciągłe wycie. - Muszę iść- rzuciłam szybko- miło było poznać i tak dalej. No to pa. – po tych słowach odbiegłam. Wołali nas. Coś się działo, a ja nie mogłam tego przegapić. Wanney prędzej, czy później dojdzie sobie spokojnie do jaskini, chociaż już powinien się zorientować, ze coś jest nie tak. No ale cóż, tak to już jest z wielkimi myślicielami. Kiedy dotarłam do jaskini, okazało się że wołała nas Nemezis. Mówiła coś o jakiś aniołach, żeby na nie uważać, nie odwracać wzroku, szukać ich na naszych terenach i ją powiadomić jak znajdziemy, czy coś w tym stylu. Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to interesowało, poza jednym faktem – musieliśmy je zniszczyć, a to oznaczało wojnę. Kochałam wojnę. Biorą pod uwagę wszystko co do tej pory o sobie wiedziałam byłam urodzoną maszyną do zabijania. Bez sumienia, szybka, niewidzialna, z łatwością zadaję ból, unieruchamiam ofiarę. Zmartwiło mnie tylko jedno – były ponoć niezniszczalne. Ale może przynajmniej dałoby się je trochę unieszkodliwić. Postanowiłam na początek sprawdzić Las Mrocznych Wizji. Według mnie to jest najbardziej prawdopodobne miejsce ich pobytu. Gdy tylko dotarłam okazało się, że miałam rację. Na środku niewielkiej polanki siedział sobie niewinny mały Aniołeczek. Aż zagotowało się we mnie na ten widok, był bezczelny. Dobra, jak trzeba było powiadomić Nemezis? Jakoś mentalnie? Czyli ja myślę, a ona słyszy, tak? Czas spróbować… ‘Nemezis? Słyszysz mnie?’ pomyślałam w skupieniu. ‘Tak’ zabrzmiał głos w mojej głowie. Stanęłam zszokowana. Towarzyszyło temu dziwne uczucie, jakby łaskotanie? Już wiedziałam, ze to nie będzie moja ulubiona forma komunikacji. ‘Uroczy Aniołek w Lesie Mrocznych Wizji’ pomyślałam z kpiną. ‘Zaraz go tu nie będzie, na razie go obserwuj i powiadom jakby się coś stało’ ponownie usłyszał w moich myślach Nemezis. Wtedy Anioł zaczął się niespokojnie wiercić. Chyba chciał zwiać. Odruchowo rzuciłam się na niego. Co ja robię? One są niezniszczalne! Egrh.. za późno. Anioł zamienił się w marmurowy posąg, a ja leciałam prosto na niego z rozdziawioną paszczą. Nie zdążyłam czegokolwiek zrobić, by się uratować, bo właśnie wpadłam na posąg łamiąc sobie przy tym zęba. -Auć! Cholerny Anioł! – syknęłam przez zęby, po czym rozległ się chichot. – Co się cieszysz? Połamałeś mi zęby i jeszcze do tego się szczerzysz – byłam wściekła, na twarzy anioła nie było widać czegokolwiek, tylko wszędzie było słychać ten potworny chichot. Coś zaszeleściło w krzakach, a nie mogłam zobaczyć co, ponieważ nie mogłam oderwać wzroku od postaci. Przede mną stanęła czarna wilczyca z zielonkawymi wstawkami. Poczułam chłód na całym ciele. - To nie on, tylko ja – odpowiedziała dalej się śmiejąc – Margo – powiedziała wyciągając łapę. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz