Ostatnio
wszystko się komplikuje. Jedynym miejscem ucieczki, jest mój pegaz
Raxtus. Udałam się na przejażdżkę. Było cudownie! Wiatr we włosach, i
falująca grzywa Raxtusa. Po dłuższej chwili wylądowałam. Kopyta konia
zastukały o ziemię a ja zeskoczyłam lekko tracąc równowagę. Zza drzewa
wyłonił się Wanney na pięknym białym koniu.
-Margo!-Zawołał uradowany -Witaj Wanney- Uśmiechnęłam się -Jak się czujesz?-Zapytał trochę zmieszany podchodząc żwawym krokiem -Już dobrze-odparłam-nowy towarzysz? --Tak...znalazłem go...no i został ze mną- Obejrzał się za siebie na swojego rumaka.-Co tam u Raxtusa?-Poklepał mojego pegaziora po szyi ~Wszystko okey~Parskną mój koń i lekko machną łbem. Obaj się zaśmialiśmy. -Chcesz się przejść?-Zaproponowałam, nieco zawstydzona. Wanney zaczynał mi się podobać, co samą mnie zdziwiło, bo do tej pory traktowałam go bardziej jak...przyjaciela. -A...może nie pieszo tylko konno?- Podniósł jedną brew patrząc na mnie rozkojarzony. -Okey-Odpowiedziałam wskakując na grzbiet czarnego rumaka.-Ale gdzie?-Spytałam jak koń oderwał się od ziemi. -Przed siebie!-krzykną z oddali odwracając się do mnie. Lecieliśmy tak dobrą chwilę. Była niezręczna cisza, było tylko słychać łopot ogromnych skrzydeł wierzchowców. Postanowiłam ją przerwać w dość nie typowy sposób. -Uważaj, jastrząb!-Wrzasnęłam patrząc z *udawanym* przerażeniem za jego plecy. -Gdzie?!-Omal nie spadł z grzbietu konia. Wybuchłam śmiechem. -Ach, ty...-Uśmiechną się chytrze po czym popędził konia i pognał w moją stronę. Zaczęłam uciekać cały czas się śmiejąc. Obejrzałam się za siebie aby ocenić sytuację, ale jego nie było. Rozejrzałam się nigdzie ani ślady po nim. Raxtus, też zaczął przeszukiwać niebo wzrokiem. On też go nie zauważył. Wanney jakby rozpłyną się w powietrzu. Wylądowałam. Popędziłam galopem w stronę jaskiń. Tam siedział Wanney z zabandażowanymi nogami. Rapix cierpliwie go opatrywała. -Wanney? Co się stało?-Wykrztusiłam z siebie przerażona. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz