piątek, 26 kwietnia 2013

(Wataha Mroku) od Margo

Dołączyłam do gry w butelke dopiero pod koniec. Na szczęście nikt nie miał okazji mnie pocałować. Wszyscy zaczeli się rozchodzić. Poszłam w swoją stronę w towarzystwie Diany. Jednak jak doszłyśmy do lasu rozdzieliłyśmy się. Postanowiłam, że dla relaksu udam się nad urwisko bolesnej śmierci. Idealne miejsce na wieczorny spacer. Było spokojnie i cicho. Z trawy dochodziły odgłosy świerszczy. W oddali ktoś zawył przeciągle, po chwili głos gwałtownie się urwał. Siedziałam chwile nasłuchując. Dzwięk ponownie się powtórzył, lecz teraz zakończony był jakby żałosnym lamentem a potem skowytem. Zerwałam się ze skraju przepaści zgrabnym ruchem i stanęłam na równych nogach. Taka piękna noc, a ktoś najwyraźniej miał ochotę sobie pośpiewać... No cóż pozostaje mi tylko iść i przerwać mu tą przyjemność... Pospiesznie ruszyłam do źródła jęków. W trakcie chodu zamieniłam się w wilka i zerwałam się do biegu. W całym lesie było jak zwykle-mokro, ciemno, zimno. Nie narzekam. Po drodze dorwałam wielkiego zająca. Wyszłam na polane w środku lasu z martwym królikiem w zębach. Z wrażenia rozwarłam szczęki a moja kolacja wylądowała na ziemi. Przede mną stała armia goblinów, ich przywódca zabijał mieczem jakiegoś biednego włochatego kuca. Wykrzykiwał przy tym jakąś psychopatyczną melodyjkę. Bez wahania rzuciłam mu się do gardła. Z jego glutowatego, żylastego cielska zamiast krwi płyną maziowaty, biało-zielony śluz. Z obrzydzeniem wyplułam na ziemię gorzką maź. Obnażyłam kły wściekle warcząc i ujadając. Goblin wykrzywił pomarszczone wargi *jeśli można to tak nazwać* w triumfalnym uśmiechu, pokazując mięsiste dziąsła i resztki czarnych zębów. Myślałam, ze rzygne... Rany zalepiał ruszający się śluz. Wił się po szyi gada stojącego przedemną wypełniając miejsce głębokich ran. Zamknęłam oczy a ze mnie 'wypłynęła' fala strachu. Strwory uciekały w popłochu, aż w końcu znikęły mi z oczu. Wrócą. To pewne. Z głębi lsu wybiegła Miko.
-C-co się stało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz