Wbiegłam do jaskini, kiedy Rapix kończyła opatrywać nogi Wanney'a. Po
krótkiej chwili wyszła a my zostaliśmy sami. Usiadłam obok niego.
Poczułam się trochę niezręcznie, choć on strasznie mi się podobał z
wszystkich sił starałam się to ukryć. Lecz już po chwili wspólnie się
śmialiśmy. Straciłam nad sobą kontrolę. Byłam tak... dziwnie
rozkojarzona, że poczułam się jakby na świecie był tylko on... Już raz
się tak czułam. Przy Warrenie to uczucie nie było tak silne jak to... No
ale potem czekała mnie wielka rozpacz... Starałam się o tym nie myśleć.
Na chwilę zamilkliśmy. W tedy on się odwrócił i...pocałował. Chciałam,
żeby ta chwila trwała wiecznie. Nie jestem łatwa, ale nie wiem skąd
wiedziałam, że na nim się nie zawiodę. Całus był namiętny i długi.
Pocałunek przerwał wierzchowiec Wanney'a. Wpadł do jaskini.
~Oj, sorry widzę, że nie w porę...~Chciał zawrócić tak szybko jak wbiegł. Zauważyłam, że speszył tym samca, który siedział obok.
-Łał...-Wydusiłam niezgrabnie
-Heh...dziwne, nogi już nie pieką...-Uśmiechną się pogodnie rozgarniając swoje bujne włosy z twarzy.
-No ale w końcu mam zdolność uleczania- Wywnioskowałam. Zrobiło się nie zręcznie cicho. Siedziałam ze spuszczonym wzrokiem.
-Margo...-Spróbował zagaić rozmowę-Bo wiesz...
-Hm?-mruknęłam-Co wiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz